Ks. dr Andrzej Kilanowski
Ks. Andrzej obchodził w czerwcu 2018 roku 30 lecie kapłaństwa. Poniżej wywiad z tej okazji udzielony w telewizji Truso TV
30-lecie kapłaństwa ks. dr Andrzeja Kilanowskiego
Ks. dr Andrzej Kilanowski 11 czerwca obchodzi jubileusz 30-lecia kapłaństwa. Przez wiele lat w naszej telewizji Jubilat prowadził audycje historyczno-religijne, w których opowiadał o dziejach Elbląga i regionu. Szczególnym powodzeniem cieszyły się opowieści o ulicach Elbląga, ale też „Wakacyjne wędrówki”. Z okazji jubileuszu poprosiliśmy ks. Andrzeja o krótką rozmowę.
– Mały Andrzejek chciał zostać…
– … księdzem? – chyba nie. Ale w domu była atmosfera religijna, jak to na Pomorzu. Może inżynierem. Gdybym trafił do Elbląga, to pewnie do Zamechu.
– Był łobuziakiem?
– O tak. Pamiętam, raz rozchorowałem się mocno, bo wczesną wiosną najadłem się jakiś zielonych pędów i nie poszedłem do szkoły. Ale gdy poczułem się lepiej, wyszedłem na podwórko. Wydało się i była wielka bura od Mamy. Innym razem bez zgody rodziców poszedłem się kąpać. Też się wydało, bo spodnie przesiąkły od mokrych majtek. I znów była bura. Chowany byłem krótko, może nawet zbyt krótko.
– Ale ministrantem Andrzej był?
– Nie było zbyt wielu ofert dla dzieci. Mogłem grać w piłkę albo pójść do sekcji wioślarskiej, ale mama bałaby się że się utopię. A Kościół to był to zupełnie inny świat, inny niż otaczająca nas wówczas codzienność, przyciągał, urzekał.
– I przyszło powołanie.
– Najpierw było seminarium, później decyzja żeby zostać księdzem. Wokół mnie tak wiele się działo – pielgrzymki, oazy, wakacyjne wyjazdy, zaangażowanie ks. Blachińskiego, rzesza aktywnych młodych ludzi. I stąd decyzja, żeby spróbować, bo może to jest moja droga. Ale dopiero na trzecim roku, gdy pojawiły się problemy niepokornego alumna i zagrożenie dziekanką, utwierdziłem się w przekonaniu, że chcę zostać księdzem. I chcę wierzyć, że jest też powołanie. Gracia suponis natura – łaska bazuje na naturze – to zawsze się przenika.
– Wikariat w Sztumie, na Powiślu i…
– To ponownie odkryło moją tożsamość pomorską. Trudno nam w Elblągu zrozumieć tę atmosferę, ale tam pozostały enklawy autochtonów, którzy zachowali dawne obyczaje, solidne fundamenty, tak mocno wrośnięte w tradycje tej ziemi. To był rok 1988, koniec PRL. Strajki, ostatnie możliwości emigracji, ale też wprowadzenie religii do szkół i moja praca w sztumskim więzieniu. To zostawia ślad.
– Później studia w Rzymie. Doktorat, język, kultura, kuchnia i coś jeszcze?
– Przede wszystkim lekkość, której trzeba się uczyć. Lekkość w podejściu do tematów trudnych. Gdy nieustannie uczę się mojego kapłaństwa przez te 30 lat, to najważniejszym jest dla mnie zrozumienie drugiego człowieka, żeby mając rację nie zabijać tą racją, żeby kochać ludzi. Także przez jedzenie i odpoczynek. A Włochy dały mi posmak radości życia, a nie egzystencjonalnego ciężaru, który z wiekiem dopada człowieka. Poszedłem na studia doktoranckie, gdy miałem 30 lat i na nowo poczułem się giovane. Ewangelia to jest radosna nowina. Kapłaństwo daje mi możliwość obcowania z ludźmi, którzy mnie zapraszają do siebie i chcą mnie słuchać. Zacząć więc muszę od siebie, od tego, że jestem dobry i niosę im przesłanie czegoś dobrego i pogodnego.
– Z Rzymu do Elbląga i…
– No pewnie, że sześć lat w Rzymie to był bajeczny czas. Ale już tam byłem proboszczem w podrzymskiej parafii. A po dziesięciu latach, po powrocie, gdy byłem rektorem kościoła św. Jerzego i duszpasterzem akademickim, zapragnąłem tego czego powinien pragnąć każdy ksiądz. Bo jest to coś kapitalnego. Rodzi się dziecko, umiera ktoś, ktoś się zakochał i przychodzi z tym do mnie i mówi: ja ciebie zapraszam, chodź, towarzysz mi, módl się, żeby mi się udało. Nie ma nic piękniejszego. Parafia daje możliwość uczestniczenia w autentycznym życiu.
– W Jegłowniku było łatwiej?
– Tak. W moim życiu to było ponownie coś spontanicznego, młodego, nowego. A teraz jest intensywniej, więcej. Ale nie oznacza to, że jest to ostatnie słowo, bo może znów trzeba szukać czegoś nowego.
– Rozpoznawalność pomaga, czy krępuje?
– Rozpieszcza człowieka. W wielu przypadkach skraca dystans. Ale jest to sympatyczne.
– Kondycja, zdrowie?
– Specjalnie jakość nie dbam. Trochą biegam i czasami to bieganie dać może więcej niż niejedno kazanie, konferencja czy napisany artykuł. Ale Włochy mnie rozpuściły i wieczorem lubię zjeść ciepłą kolację. Więc nie wpadam w skrajności, także w tym względzie.
– W Kościele, w Elblągu, w parafii…
– Trzeba szukać swojej indywidualności, bo inna jest parafia katedralna, inna prowadzona przez o. redemptorystów, a jeszcze inna św. Jerzego. Mamy to szczęście, ze w Elblągu jest tyle różnorodnych parafii i tak wiele się dzieje. Pewnie dziś więcej w sensie materialnym, bo o to jest wbrew pozorom łatwiej. Ale trzeba szukać, starać się i rozwijać swoją indywidualność. I nie zapominać o tradycji i o kulturze. Jeśli w swojej wierze zapomnimy o oddziaływaniu poprzez sztukę i kulturę, to zatracimy uniwersalizm chrześcijaństwa. Osobiście dobrze czuję się w elitarnym gronie, gdzie jest święty Augustyn i św. Tomasz, ale też Bach i Mozart. Jestem zaszczycony, że mogę być w takim gronie.
Ks. dr Andrzej Kilanowski – doktor teologii, historyk i dziennikarz. Wykładowca Wyższego Seminarium Duchownego w Elblągu, długoletni adiunkt Szkoły Wyższej im. B. Jańskiego w Elblagu, współpracownik Telewizji Elbląskiej. Kanonik Honorowy Kapituły Katedralnej Elbląskiej.
Absolwent Wydziału Teologicznego na Uniwersytecie Św. Krzyża w Rzymie.