Ks. Jacek Kędzierski
Wywiad z ks. Jackiem Kędzierskim zamieszczony na portalu RYPIN-CRY.pl (Tygodnik Regionu Rypińskiego 14.02.2017)
Bagaż misyjny zostaje w sercu do końca – ks. Jacek Kędzierski z parafii Żałe
Ksiądz Jacek Kędzierski od czerwca ubiegłego roku jest proboszczem parafii św. Anny w Żałem. W rozmowie z Darią Szpejenkowską opowiada o wcześniejszych doświadczeniach misyjnych oraz o nowym otoczeniu
– Jest ksiądz nowym proboszczem w parafii Żałe, ale nie jest to pierwsza funkcja w życiu kapłańskim. Proszę przybliżyć swoją historię.
– Moje życie kapłańskie było dość bogate. Wstępując na tę drogę, nie spodziewałem się, że może być tak różnorodne, że los może rzucić mnie w najdalsze zakątki świata właśnie dlatego, że poszedłem za głosem powołania. Pierwszy rok mojego kapłaństwa związany był z Rypinem. Zostałem tam posłany jako neoprezbiter, czyli nowy ksiądz, do parafii św. Stanisława Kostki. Ten rok na zawsze pozostawił we mnie dobre wspomnienie i sentyment do ziemi rypińskiej. Trwało to tak krótko, ponieważ ówczesny biskup ks. Zygmunt Kamiński posłał mnie na dalsze studia do Pampeluny w Hiszpanii. Po dwuletniej nauce uzyskałem tytuł magistra prawa kanonicznego Uniwersytetu Navarra. Powróciłem do Polski i pracowałem w kurii diecezjalnej. Chcąc jednak zrobić użytek ze znajomości języka hiszpańskiego, po rozmowach z kolegami misjonarzami zdecydowałem się na wyjazd na pięcioletni kontrakt do Peru. Pracowałem w tropikalnej części tego kraju, w peruwiańskiej Amazonii.
– Jak wyglądała ta pierwsza misja?
– Moja praca polegała głównie na odwiedzaniu indiańskich osiedli i wiosek położonych zarówno na obrzeżach miasta Iquitos tzw. stolicy peruwiańskiej dżungli, jak również wiosek położonych głęboko w dżungli, do których dopływało się łodzią. Podczas tych wizyt odwiedzałem żyjących tam ludzi w ich domach. Mieszkali w biednych szałasach. Udzielałem również sakramentów i odprawiałem msze. Większość mieszkańców już miała kontakt z naszą wiarą, ale również duża część dorosłych osób nie miała chrztu. Trzeba było ich uczyć podstaw wiary.
– Jacy są peruwiańscy tubylcy?
– Spotykałem tam ludzi biednych, ale szczęśliwych. Z reguły byli uśmiechnięci, życzliwi i spokojni, mówiący łagodnym głosem. Szybko nawiązywali kontakty. Byli bardzo gościnni, chętnie przyjmowali pod swój dach i dzielili się z trudem zdobytym jedzeniem. Należy zaznaczyć, że w dżungli są ograniczone warunki uprawy, więc ludzie tam mieszkający utrzymują się głównie ze zbieractwa i łowiectwa.
– Czym różnią się od Polaków?
– W odróżnieniu od Polaków, mieszkańcy dżungli nie martwią się o swój los. Polacy mają łatwiejsze życie, ale zbyt dużą wagę przywiązują do spraw materialnych i wpadają w spiralę zmartwień związanych z utrzymaniem i obowiązkami. W indiańskiej mentalności jest też dużo odwołań do czarów, mitów i szamanizmu. W Polsce, zwłaszcza na terenach wiejskich, także można jeszcze spotkać różne wierzenia, zabobony i gusła, ale są one w znacznie mniejszym natężeniu niż w Amazonii.
– Mówi ksiądz o gościnności tych ludzi. Czy zawsze dobrze przyjmowali misjonarzy?
– Wizyta misjonarza to święto dla wioski. Niezależnie od religijności, wszyscy przychodzą na spotkanie. Odnoszą się też z dużym szacunkiem do odwiedzającego ich księdza i nie stwarzają dystansu. Traktują tego typu gościa jak członka rodziny.
– A co działo się po zakończeniu misji w Peru?
– Po zakończeniu kontraktu wróciłem do kraju, ale myśli o dalszej pracy misyjnej do mnie powróciły. Podczas kilkuletniego pobytu w Polsce pracowałem jako dyrektor Katolickiego Radia Diecezji Płockiej w Ciechanowie. Po trzech latach myśli o wyjeździe zwyciężyły. Wybrałem się znów na misję, tym razem do Urugwaju. Uważałem, że ze względu na klimat i mentalność mieszkających tam ludzi pochodzących z Europy, będzie to praca łatwiejsza niż w Amazonii. Było jednak odwrotnie, gdyż Urugwaj jest krajem zlaicyzowanym, czyli praktycznie zanikły tam praktyki religijne. Dla przykładu, w miejscowości liczącej około 2,5 tys. mieszkańców na niedzielną mszę do kościoła przychodziło pięć osób, a w ciągu tygodnia nikt. Urugwajczycy nie byli wrogo nastawieni do wiary, lecz obojętni. Po roku pobytu w tym miejscu zdecydowałem się na powrót do Polski. Zanim trafiłem do Żałego, spędziłem dwa lata w Pomiechowie pod Modlinem jako wikariusz oraz katecheta w gimnazjum. Od czerwca 2016 roku pracuję jako proboszcz w parafii św. Anny w Żałem. To był uśmiech od losu, po prawie dwudziestu latach wróciłem w okolice Rypina.
– Po kilku miesiącach sprawowania nowej funkcji można już ocenić tutejsze otoczenie. Jak podoba się księdzu parafia Żałe?
– W porównaniu do parafii w Urugwaju, tutejsza społeczność jest głęboko religijna, zakorzeniona w chrześcijańskiej tradycji. Większość ludzi nie wyobraża sobie niedzieli bez mszy świętej i jakichkolwiek świąt bez wymiaru religijnego. Doceniam to i będę starał się służyć tej wspólnocie najlepiej jak potrafię, bo moja praca to służba dla innych. Po prostu się tu już zadomowiłem, gdyż spotkałem się z otwartością i życzliwością wielu osób. Podoba mi się też kościół i jego otoczenie. Wiem również, że mogę liczyć na wsparcie i życzliwość księży z rypińskiego dekanatu oraz sąsiadujących zakonników karmelitów w Oborach. To dla mnie bardzo ważne.
– Co zauważył ksiądz w parafii podczas pierwszej kolędy?
– Parafia przeżywa typową dla przemian społecznych na wsi ucieczkę młodych do miast za pracą i na studia. Wiele wiosek się wyludnia. Z rodziny siedmio czy ośmioosobowej, zostaje w domu dwoje emerytów. Charakter miejscowości się zmienia, ponieważ są atrakcyjne turystycznie. Powstaje wiele domków letniskowych. Zmieniają się gospodarstwa. Te mniejsze znikają na rzecz większych. Cieszę się jednak, że mieszkańcy są życzliwi i bardzo gościnni. Spotkałem się z pozytywnym odbiorem. To właśnie sprawia, że chciałbym pracować tu jak najdłużej.
– Czego ksiądz nauczył się podczas misji, co można przekazać polskim wierzącym?
– Lata spędzone wśród Indian nauczyły mnie prostoty i tego, by nie zwracać uwagi na sprawy materialne. To jest czysta ewangelia, nie troszczę się zbytnio o to, co jeść i pić. Ojciec Niebieski dba o nasze potrzeby. Ważne jest, by odkrywać szczęście w byciu wśród ludzi i dla ludzi, zarówno w życiu kapłańskim, jak i w każdym innym powołaniu.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Daria Szpejenkowska
Na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie uzyskał tytuł magistra prawa kanonicznego.