Adwent to chyba najdziwniejszy okres roku liturgicznego. Niby przyszedł, a jednak ciągle czekamy. Całe Pismo Święte od samego początku mówi, o przyjściu Boga, a na ostatniej stronie i tak woła: Przyjdź Panie Jezu. W tym czasie stajemy więc wobec tajemnicy tęsknoty i oczekiwania.
Przez wieki Izrael spodziewał się nadejścia Zbawiciela. Nie było to jakieś obojętne czekanie. To była nadzieja na koniec cierpień i udręk, które dotykały naród wybrany. I tak mijały wieki. Prorocy nawoływali, a czas płynął. Niektórzy nie chcieli już czekać. Mieli dość zwlekania Boga. Jeden z żydowskich uczonych mówił z goryczą: Jeśli wykonujesz jakąś pracę i powiedzą ci o przyjściu Mesjasza dokończ pracę. Z pewnością nic ważnego się wcześniej nie stanie.
W okresie adwentu Kościół czyni obecnym w sercach swoich wiernych to starotestamentalne oczekiwanie. I chyba w naszych sercach staje się aż zbyt mocno obecne, bo nie czujemy się wcale w lepszej sytuacji niż patriarchowie i prorocy. Chrystus oczekiwany przez tyle wieków ostatecznie przyszedł, ale czy ten świat zmienił się na lepsze? Czy łatwiej się nam żyje? Czy zniknęło choć trochę zła z tego świata?
Czasami zastanawiamy się dlaczego ludzie tak mocno pogrążają się w grzechu, dlaczego odchodzą od Boga. Wydarzyła się nam chyba rzecz najgorsza z możliwych. Umarły nasze serca. Wyczerpała się nasza nadzieja. Już nie chcemy na nic czekać. Nie jest nam zbyt dobrze, ale przecież można się przyzwyczaić. Nie jest przypadkiem, że podczas świąt Narodzenia Pańskiego Kościół zawsze przypominał o wielkiej godności i przeznaczeniu człowieka. Syn Boży stał się uczestnikami naszego człowieczeństwa, aby nas uczynić uczestnikami swego Bóstwa. Mamy być uczestnikami boskiego szczęścia. Ale nam wystarcza nasze małe szczęcie. Na cóż nam jeszcze wielkie obietnice? Nasze serca są omdlałe, nie potrafią kochać tego co wielkie, co naprawdę jest godne miłości, nie potrafią kochać Boga. Chyba nie ufamy już, że nasz los może być tak wielki i tak szczęśliwy. Dlaczego w ogóle czekamy na święta? Czy w ogóle czegoś jeszcze pragniemy? Czy za czymś jeszcze tęsknimy?
Kiedyś zapytano świętego Augustyna: Dlaczego Zbawiciel przyszedł tak późno? Wielki doktor miał odpowiedzieć: Bóg pragnął, aby najpierw człowiek znalazł samego siebie. I tak się stało: człowiek się odnalazł i jęknął przerażony, bo wśród nędzy się odnalazł. „Gdzie wzmógł się grzech tam jeszcze obficiej rozała się łaska”. Może zanim Bóg przyjdzie nas podźwignąć, chce byśmy doświadczyli kim jesteśmy bez Niego? Byśmy poznali bezmiar naszej słabości, naszej bezsilności. To On uczynił płodnym dziewictwo Maryi. To On obiecał: oto zabiorę wam serca kamienne i dam wam serca z ciała, byście żyli według mych wyroków i postępowali zgodnie z nimi. Nie, my nie musimy wierzyć na ślepo. Los tego świata został przypieczętowany, mamy już zadatek przyszłej radości. Bóg nie jest kłamcą. Wszystko ma miejsce w jego planie. Dlatego pomimo naszych niepowodzeń możemy wołać z ufnością: Maranatha! Przyjdź Panie Jezu!
Ks. Piotr Misztal