Gdy wracam myślami do mojej przeszłości, nigdy bym nie pomyślał, że zostanę pielgrzymem. Tym dosłownym, bo zmierzającym do Santiago de Compostela i tym w szerokim rozumieniu nawiedzającym różne sanktuaria i groby świętych. Jest prawdą, że zarówno jako młodzieniec jak i kleryk pielgrzymowałem pieszo kilka razy do Częstochowy, ale nie miałem okazji wyjeżdżać gdzieś dalej, a co dopiero myśleć o wędrówce po hiszpańskich trasach Jakubowych.
W zeszłym roku, udało mi się być obecnym w Lourdes i Fatimie co poczytuję sobie za wielką łaskę Boga, zwłaszcza Fatimę w setną rocznicę objawień w tym portugalskim miasteczku.
Także tegoroczne wakacje rozpocząłem od pielgrzymki, do kolejnego miejsca objawień Maryjnych, tym razem w Polsce, czyli do Gietrzwałdu. Po dwóch semestrach pracy i zmagań naukowych wyprawa na Warmię wydawała się niezwykle kuszącą, bo końcu jest ona położona niedaleko polskiej krainy jezior.
Gietrzwałd to niewielka miejscowość na Warmii, która ponad 140 lat temu była świadkiem obecności Maryi w trudnych dziejach Polski. Dziś urzeka ciszą, która skłania do modlitwy i spokojem, który prowadzi do zadumy. Kiedy myślimy o sanktuariach niejednokrotnie wyobrażamy sobie grono pielgrzymów, sklepów, restauracji. Gietrzwałd wolny jest od podobnych doświadczeń. Pozwala to w sposób wyjątkowy zanurzyć się w refleksję nad wstrzemięźliwością, pokutą, różańcem i polskością. Trzeba bowiem podkreślić, że objawienia Maryjne w roku 1877 miały niezwykłe znaczenie w czasie rozbiorów. Kiedy sama Matka Boża przekazuje naukę w naszym ojczystym języku, jednocześnie wskazując na nasze społeczne wykroczenia moralne. Dzięki temu rozpoczął się ruch pielgrzymkowy ze wszystkich okupowanych terenów dawnej Polski. Można zasugerować, że to doświadczenie przyniosło także impuls dla działań niepodległościowych. Pozwoliło zobaczyć, że polskość jest realną siłą, która tkwi w wielu Polakach, a osadza się także na wierze i walce z grzechem. Sam Gietrzwałd motywuje zatem do modlitwy za Ojczyznę, ale także do refleksji nad naszą postawą wobec ojczyzny. Zwłaszcza w wymiarze walki duchowej o sprawiedliwość społeczną i odpowiedzialność obywatelską.
Zupełnie inny charakter miała pielgrzymka piesza do Santiago de Compostela w hiszpańskiej Galicji. Droga, która opisana jest przez niejednego autora, a stała się inspiracją dla pisarzy, wyzwaniem dla podróżników, pokutą dla milionów ludzi od setek lat, była także częścią moich wakacji przez 11 dni. Moim celem nie była jednak najpopularniejsza tzw. droga francuska, a portugalska, nadbrzeżna. Prowadzi ona brzegiem oceanu od Porto w Portugalii do sanktuarium św. Jakuba. Pierwsze, co było dla mnie najistotniejsze podczas pielgrzymki to moi towarzysze. Wędrowaliśmy czteroosobową ekipą, w tym było nas trzech księży przyjaciół z seminarium. Pozwoliło nam to prowadzić twórcze rozmowy i medytacje w czasie drogi, a modlitwa zarówno różańcowa, brewiarzowa czy Eucharystia odzwierciedlały braterstwo, które mimo niejednokrotnie odległości dzielącej nas na co dzień, może wzrastać dzięki Bożej łasce. Sama Portugalia, przepiękna, spokojna, szlachetna z wieloma ludźmi gotowymi do pomocy, była świadkiem naszych fizycznych słabości, ale także wielu radości. Niezwykłą rolę odgrywały także trwające w tamtym czasie mistrzostwa świata w piłce nożnej, kiedy mogliśmy towarzyszyć Portugalczykom w czasie ich przegranego meczu, czy wspólnie w albergu podziwiać zmagania Chorwatów na jednym telefonie komórkowym przez kilkunastu pielgrzymów. Pogoda, która jest nieodłącznym towarzyszem każdego pielgrzyma, dla nas stała się kompanem zmiennym, ale zawsze dobrym. Niezależnie od swojego gorącego temperamentu czy chmurnego czasu, pozwalała pokonywać kolejne kilometry które dzieliły nas od celu, grobu apostoła Jakuba. Cała droga to nie tylko asfalt czy leśne ścieżki, ale przede wszystkim zaufanie Bożej Opatrzności. Dla nas przejawiała się zwłaszcza w pięknych miejscach, gdzie mogliśmy godnie sprawować codzienną Eucharystię.
Trzecia moja tegoroczna pielgrzymka, choć wyczekiwana podświadomie latami, była kompletnie nieplanowana. Kiedy wyjeżdżałem do Londynu na miesięczny kurs języka angielskiego, nie myślałem, że uda mi się pojechać do Canterbury, miejsca męczeństwa św. Tomasza Becketa. Tym bardziej, że tę sobotnią wyprawę realizowałem z ks. Jose, kolegą ze studiów, który, jak się okazało, w tym samym czasie przyjechał do Londynu by także rozwijać swoją znajomość tamtejszego języka.
Święty Tomasz, męczennik z XII w., został zamordowany przez siepaczy ówczesnego króla Henryka II. Miało to miejsce dokładnie 29 grudnia 1170r. w czasie odprawianych nieszporów w swojej katedrze. Dawniejszy przyjaciel króla Henryka, kiedy objął urząd biskupa Canterbury, rozpoczął także swoją przemianę wewnętrzną. Z troski o interesy króla, przeszedł na troskę o Kościół Chrystusowy i swoich wiernych. Wbrew złości władcy popierał decyzje papiestwa i interes Kościoła. Po jego śmierci, Canterbury stało się miejscem licznych pielgrzymek i świadkiem wielu uzdrowień. Niestety Henryk VIII w wyniku swoich reform dążących do separacji Anglii od wiary katolickiej, podjął działania na rzecz zniszczenia grobu świętego i jego relikwii. W ten sposób chciał pozbawić wiernych miejsca pamięci o wierności pasterzy względem katolickiej wiary i hierarchii. Dziś w miejscu grobu świętego znajdziemy palącą się świecą upamiętniająca wielką postać św. Tomasza. W miejscu jego śmierci, na wspólną modlitwę w 1982 r. spotkali się papież Jan Paweł II i ówczesny anglikański arcybiskup Canterbury Roberta Runci.
Dla mnie to miejsce to przede wszystkim modlitwa o wierność wierze i o odwagę w jej wyznawaniu. To także modlitwa o jedność, o braterstwo między różnymi wyznaniami chrześcijańskimi.
Dziś raz jeszcze spoglądając na tegoroczny czas wakacyjny, dziękuję Bogu za liczne niespodzianki i miejsca Jego obecności, także za możliwość dzielenia się tym. Bo nauka to nie tylko teoria, jak wiemy, ale nade wszystko doświadczenie, które można przekazać dalej, obecność, która staje się świadectwem. Miejsca obecności i życia wielu świętych i związany z nimi kult są świadectwami, że podążając według powołania Bożego, będąc jemu wierni, realizujemy świętość w codzienności, chociażby nie była ona spektakularną.
Wspomnienia z wakacji ks. Piotra Szkudlarka studenta prawa kanonicznego na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie