Z początkiem nowego roku akademickiego 2016 ks. Sławomir Małkowski ostał mianowany rektorem w Wyższym Seminarium Duchownym w Elblągu. Dotychczas pełnił on długoletnią posługę jako proboszcz w Parafii p.w. św. Piotra i Pawła – Kustosz Sanktuarium bł. Doroty w Mątowach Wielkich oraz proboszcz w Parafii p.w. św. Michała Archanioła w Miłoradzu. Ksiądz Sławomir jest absolwentem wydziału teologii na Papieskim Uniwersytecie Świętego Krzyża w Rzymie.
Wyższe Seminarium Duchowne zostało erygowane 1 października 1993 przez biskupa diecezji elbląskiej Andrzeja Śliwińskiego. Jurysdykcję kanoniczną nad seminarium sprawuje Biskup elbląski.
W połowie 1993 diecezja weszła w posiadanie budynków zespołu fabrycznego. Biskup Andrzej Śliwiński podczas święceń kapłańskich alumnów zadecydował z nimi o przeniesieniu się ich do nowo pozyskanych budynków. Tym samym w roku akademickim 1993/1994 alumni kształcili się już w Elblągu, a nie jak dotychczas w seminarium w Olsztynie. Od 1999 seminarium wydaje własny rocznik naukowy Studia Elbląskie. Alumni wydają także własne czasopismo studenckie Myślnik klerycki. Od początku funkcjonowania, Seminarium, chcąc dać alumnom wykształcenie akademickie, na poziomie studiów magisterskich, współpracowało z Akademią Teologii Katolickiej w Warszawie, która trwała do 1999. W 1999 w nowo powstałym Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie utworzono Wydział Teologii. W 2000 Biskup elbląski podpisał umowę o współpracy z władzami uniwersytetu. W ten sposób elbląscy alumni, z początkiem roku akademickiego 2000/2001, stali się studentami UWM-u, studiującymi na tamtejszym Wydziale Teologii.
Wywiad z ks. rektorem
1. Od niedawna jest Ksiądz rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Elblągu. Jak wspomina Ksiądz czas spędzony w Seminarium jako alumn?
Jestem absolwentem WSD „Hosianum” w Olsztynie. To było „moje” miasto – bo na Olsztyn przypadł czas moich „szczenięcych lat” szkoły średniej – więc z jednej strony miło mi było studiować w tym samym miejscu, gdzie zawiązały się silne relacje z rówieśnikami a z drugiej strony ta „bliskość” znajomych i pewne jednak „odizolowanie” od nich murami seminarium stwarzały pewną trudność. Na szczęście nowość sytuacji, wspaniali koledzy, pewność powołania, którą jako dar otrzymałem po przekroczeniu progu WSD całkowicie przysłoniły inne niedogodności.
2.Co Księdza zdaniem jest podstawą przygotowania „dobrego kapłana”?
W podstawówce byłem wzorowym uczniem, w szkole średniej też nieźle sobie radziłem ale dopiero seminarium nauczyło mnie nauki własnej. Naprawdę do niektórych przedmiotów trzeba było solidnie „przysiąść”. Do dzisiaj uważam, że integralną częścią przygotowania do odpowiedzialnego i „dobrego kapłaństwa” jest porządna nauka własna – pewien wyrobiony styl w zdobywaniu nowej wiedzy – najlepiej „na kolanach”, tj. poparty autentyczną modlitwą. Takich dobrych elementów w formowaniu studenta seminarium jest wiele, ale zwróciłbym uwagę na kilka zasadniczych: przede wszystkim daleko posunięty zmysł empatii (pewną jego formą jest „abc dobrego wychowania”), który nazywamy po prostu „miłością”, do tego dobra formacja ludzka ogarniająca problem „samopoznania” w połączeniu z powszechnie zapomnianą sztuką wyrabiania cnoty – której elementem może być również dostrzeżenie sportu jako sztuki doskonalenia hartu woli i dyspozycyjności w kierunku dobra.
3. My świeccy oczekujemy, że księża będą dla nas przykładem i wzorem. Co możemy robić, żeby mieć świętych kapłanów?
W przygotowaniu kandydata do kapłaństwa nikt jednak nie zastąpi świeckich. Nasz rektor ksiądz Kazimierz Torla kiedyś nam powiedział, że „wy byliście już w seminarium. To pierwsze, to wasze rodziny. Ja mogę tylko dać Wam ostateczny szlif”. To głęboka prawda. Dziś kryzys rodziny przekłada się bezpośrednio na kryzys powołań. Jeśli więc pragniemy lepszych księży trzeba walczyć o rodzinę, o dobrą chrześcijańską rodzinę. Oczywiście jest też na pewno wiele innych elementów, które mogą nam pomóc „być lepszymi”. Pamiętam jak wróciłem po sześciu latach z Włoch. Nie mogłem się przyzwyczaić, że przede Mszą i po niej nie ma zwyczaju rozmawiania ze świeckimi. W mojej byłej włoskiej parafii było to nie do pomyślenia! A i ja przyzwyczaiłem się do tego bardzo szybko. W takich rozmowach „na gorąco” podejmowaliśmy tematy homilii, sprawy związane ze wspólnotą, czy jakieś inne bieżące wydarzenia. Było to bardzo sympatyczne i pouczające. Nie czuło się tej bariery: my i wy. Była „wspólnota”. Świeccy powinni mieć odwagę z nami rozmawiać a my odwagę przyjmowania tego, co nam mówią. Czasami mam wrażenie, że to najskuteczniejsza „nowa ewangelizacja” .
4. Dlaczego istotne jest wsparcie stypendiów księży z Polski wyjeżdżających na studia za granicę?
Jak przypominam sobie cały mój czas studiów zagranicznych (lata 1994-2000) to był to dla mnie przede wszystkim potężny „przeskok cywilizacyjny”. Być może już dzisiaj studia za granicą nie stanowią dla młodych Polaków aż tak wielkiej nowej rzeczywistości ale uważam, że powinniśmy wspierać tych, którzy dysponują odpowiednimi cechami by studiować za granicą. Wielokulturowość, trochę inne spojrzenie od naszego na pewne dla nas „oczywiste” problemy i zagadnienia mogą jedynie wzbogacić osobowość kapłana. Mogą go nauczyć, że światu potrzebny jest porządek, ład, harmonia. A te wszystkie rzeczy tak pięknie odnajdujemy w doktrynie chrześcijańskiej. A nic chyba bardziej nie oddala ludzi od Kościoła jak niekompetencja, grubiaństwo czy groteskowość „argumentów” w nauczaniu księży.
5. Ksiądz jest absolwentem Uniwersytetu Papieskiego św. Krzyża. Co szczególnie utkwiło w pamięci Księdza z pobytu w Rzymie? Dlaczego istotna jest edukacja w centrum chrześcijaństwa?
Miałem szczęście studiowania na Uniwersytecie Papieskim św. Krzyża w Rzymie. Właśnie tam doświadczyłem uniwersalności Kościoła. Studenci, świeccy i duchowni, dosłownie z każdego zakątka ziemi. A jednocześnie wielki dar przebywania w Wiecznym Mieście. Piękno, prostota a zarazem majestat liturgii papieskich (majestat, który zawsze dawał mi poczucie pewnego namacalnego misterium). Wielość katolickich ośrodków edukacyjnych i bibliotek to były wspaniałe narzędzia do formacji i nauki. Poza tym, do dzisiaj pozostały mi pewne relacje z czasów studiów. Niezwykle mile wspominam wielu „wielkich” profesorów, którzy w zwykłej rozmowie ze studentami okazywali normalną serdeczność i tym bardziej stawali się wielcy w naszych oczach bo nie tworzyli sztucznego dystansu wobec nas studiujących. Bardzo mile i merytorycznie współpracowało mi się z moim promotorem, najpierw profesorem a później nawet rektorem, księdzem Mariano Fazio. W pamięć wrył mi się pewien epizod z pierwszego roku studiów… To był mój pierwszy pisemny egzamin z profesorem Luno. Profesor i jego asystenci odsłonili pytania na tablicy, powiedzieli ile mamy czasu i zapytali, czy są jakieś pytania a potem wszyscy … opuścili salę. Kilku Polaków, Słowacy może ktoś jeszcze zza byłej żelaznej kurtyny, poczuliśmy się nieswojo… Czyżby był jakiś system kamer, może weneckie lustro zza którego zerkają na nas…? Jak zobaczyliśmy, że wszyscy pozostali studenci spokojnie piszą nie rozglądając się i nie szukając jakiegoś podstępu to zrobiło nam się ogromnie wstyd za ten szatański system, w którym zostaliśmy wychowani. System, w którym nie ufało się człowiekowi tylko trzeba go było nieustannie pilnować by nie „zrobił czegoś podstępnego”. To były takie, przynajmniej dla mnie osobiście, „kroki milowe” w otrząśnięciu się z nieludzkiego systemu totalitarnego, który nie tylko zniewalał człowieka, ale potrafił nawet wkraść się do duszy.
A… jeszcze jedno, którego nie zapomnę… Studiowałem filozofię i pomiędzy nami a teologami można niekiedy wyczuć pewne „intelektualne napięcie”, które ilustruje porzekadło, że „niby to my (filozofowie) jeszcze poszukujemy a oni (teolodzy) to już wiedzą”. Z największą satysfakcją i wewnętrzną radością stwierdzałem, że najczęstszymi „gośćmi” w naszej akademickiej kaplicy to byli nasi profesorowie z wydziału filozofii… Nabrałem wtedy całkowitego przekonania, że raczej wolę jeszcze „poszukiwać” w filozofii bo to na dłuższą metę daje lepsze rezultaty…