Przez ostatnie miesiące jesteśmy świadkami wydarzeń, które zmusiły nas do stawienia czoła nowym wyzwaniom. Pandemia postawiła nas wobec wielu niewiadomych, a może nawet wobec niepewności jutra. To także czas wielu pytań, na które wciąż szukamy odpowiedzi. Jedno jest pewne: Bóg ze wszystkiego potrafi wyprowadzić dobro.

​Postawiono mi pytanie o to, w jaki sposób pojawienie się pandemii zmieniło moje życie oraz spojrzenie na posługę kapłana. Nie wiem, czy zdołam tutaj wyczerpać temat i precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie, bo przemyśleń jest naprawdę bardzo wiele. Tak czy inaczej, kilkoma z nich chciałbym się podzielić.

​Na całą tę pandemię można spojrzeć z różnych punktów widzenia. Przekonuję się o tym rozmawiając z ludźmi, czy to tutaj we Włoszech czy też z Polakami. Są osoby, które „nakręcają się” spiskowymi teoriami (kto wie, może i są one w jakimś stopniu prawdziwe), są też ci, którzy w pandemii widzą tylko i wyłącznie polityczną grę, z uporem maniaka zaprzeczając istnieniu wirusa i utrzymując, że przez medialne doniesienia (oczywiście fałszywe) władza chce mieć kontrolę nad ludźmi (ciekawe tylko jak wytłumaczyć to, że jest tyle ofiar). Są w końcu też i ci, którzy w całej pandemii widzą tylko i wyłącznie karzącą rękę Boga, który się zdenerwował (pomimo tego, że papież i biskupi mówią co innego; a poza tym, jeśli to kara za grzechy, to dziwne, że przyszła dopiero teraz). Zostawiając jednak „na boku” te teorie i wiele innych, trzeba sobie powiedzieć wyraźnie: my jako chrześcijanie mamy spojrzeć na to z perspektywy wiary i zapytać się: co Bóg chce nam przez to powiedzieć? Jeden z biskupów tłumaczył jakiś czas temu w świetle nauczania Kościoła, że nie należy odczytywać tego wszystkiego jako Bożą karę, ale raczej jako Boży dopust. W końcu to Bóg jest Panem historii i ta historia jeszcze nigdy nie wymknęła Mu się z ręki. A zatem: co Bóg chce nam przez to wszystko powiedzieć?

​Pomagam teraz w jednej z włoskich parafii. Włosi od 18 maja mogą już uczestniczyć we Mszach świętych (oczywiście z zachowaniem obowiązujących norm). Dużo z nimi rozmawiam w tym czasie i muszę powiedzieć, że pomimo tylu szkód, bólu, strachu i cierpienia, jakie przyniosła ze sobą pandemia, trzeba być naprawdę ślepym, żeby nie zobaczyć dobrych owoców i Bożego działania w tym wszystkim, co miało i nadal ma miejsce. Ktoś powiedział jakiś czas temu, że pandemia obnażyła wiele rzeczy, tych dobrych i tych złych. Odnosząc to zdanie do kwestii naszej wiary, myślę, że bardzo spełnia się Słowo z pierwszego czytania z Uroczystości Bożego Ciała: „Pamiętaj na wszystkie drogi, którymi cię prowadził twój Pan Bóg przez te czterdzieści lat na pustyni, aby cię utrapić, wypróbować i poznać, co jest w twym sercu”. To zdanie szczególnie mocno wybrzmiało w czasie Liturgii tutaj, we włoskiej parafii. Po rozmowach z ludźmi widzę, że Pan Bóg w tym trudnym czasie bardzo mocno działał i nadal pozwala odkrywać to, co jest głęboko w naszych sercach – zresztą nie są to tylko moje słowa. Wiele osób przyznaje, że na nowo odkryło w sobie głód Eucharystii. Inni mówią, że częściej zaczęli sięgać po Boże Słowo i po długim czasie doceniać Jego wartość. Wiele rodzin miało okazję na pogłębienie wzajemnych relacji, na docenienie wspólnie spędzonego czasu czy wspólnej modlitwy. Te wszystkie rozmowy z ludźmi naprawdę nie są powierzchowne, ale opierają się często na bardzo głębokich przemyśleniach tych, którzy przychodzą często jeszcze cały czas przestraszeni.Najczęściej po prostu chcą zwyczajnie się wypłakać i powiedzieć o tym, czym aktualnie żyją i czego się boją. To jest dla nich bardzo oczyszczające i chodzi tylko o to, żeby ich wysłuchać i przy nich być, nie siląc się nawet na jakieś „mądre rady”. Więc dobre owoce są i naprawdę nie da się tego nie zauważyć.

​Muszę przyznać, że posługa we włoskiej parafii w tym czasie jest trudna. To mała parafia nad morzem, która w sezonie gości około 200 tysięcy turystów (oczywiście ten sezon jest inny niż poprzednie). Tak czy inaczej, turyści są i przyjeżdżają tu praktycznie z całej Europy, stąd potrzeba zapewnienia dostępu do sakramentów, bo jeden ksiądz nie dałby rady. Jest trudno, bo na każdym kroku trzeba dokładnie respektować reguły (często nielogiczne) i do tego ludzie bacznie nas obserwują. Daje się we znaki upał (ponad 30 stopni), pomimo którego trzeba chodzić w maseczkach i nie można korzystać z klimatyzacji, bo powietrze nie może krążyć w pomieszczeniach. Po każdej Mszy świętej wierni dezynfekują ławki, nie wolno używać śpiewników, brewiarzy, bo te nie mogą być przekazywane z rąk do rąk. Spowiedź odbywa się przez płytę z pleksi, a Komunia święta bez wychodzenia z ławek (poruszają się tylko księża i szafarze). Niedzielne Msze święte sprawowane są na zewnątrz, żeby mogła uczestniczyć jak największa ilość ludzi… Długo bym mógł wymieniać, bo tych reguł naprawdę jest bardzo dużo i wszystkie obwarowane wysokimi mandatami (od 400 euro wzwyż). Czasem można przy tym niestety stracić cierpliwość, bo jest to dosyć uciążliwe. Ale z drugiej strony ludzie tutaj cały czas jeszcze się boją. Kilka dni temu proboszcz tłumaczył nam – księżom – te wszystkie reguły i na końcu powiedział: „Weźcie pod uwagę, że robimy to przede wszystkim dla ludzi. Także dla tych którzy przyjeżdżają z Lombardii – dla tych,którzy widzieli swoich bliskich zmarłych wywożonych z miasta w trumnach załadowanych na ciężarówki”. Zmroziło mnie jak usłyszałem te słowa, ale rzeczywiście proboszcz miał rację. Te wszystkie trudności pokazują mi bardzo jasno, że w tym czasie w sposób szczególny może realizować się nasza miłość względem bliźnich. Respektujemy te przepisy, mniej lub bardziej logiczne czy uzasadnione, ze względu na innych, którzy po prostu zwyczajnie się boją. Nawet jeśli ja może aż tak się nie boję, to mam obowiązek dostosować się do tych „najsłabszych”, żeby oni dobrze czuli się w Kościele. Więc odnosząc się do pytania zawartego w temacie – ten czas naprawdę bardzo mocno wpływa na moje postrzeganie kapłańskiej posługi.

​Trzeba też niestety zwrócić uwagę na nasze słabsze strony, które obnażył ten czas, także w kwestii wiary. Powiem szczerze (a pisałem już o tym na stronę kaplani.com.pl), że bardzo negatywnie zaskoczyła mnie postawa niektórych osób wierzących w Polsce, z taką łatwością oceniających rzekomy „brak wiary” katolików we Włoszech. Nie wiem, czy tak mocno przejęliśmy się „wybraństwem” Polski, wypływającym z różnych prywatnych objawień, czy może mamy aż tak duży problem z wczuciem się w sytuację innych… Tak czy inaczej,ta pandemia odkryła też niestety to, jak bardzo w Kościele potrafimy być dla siebie zjadliwi i z jaką łatwością potrafimy osądzać innych, siedząc przed ekranem telewizora czy komputera. Przykro się czytało te wszystkie oskarżenia względem Ojca Świętego czy też włoskich biskupów, posądzając ich o dezercję, a powołując się przy tym na różne heroiczne przykłady z historii. Nie rozumiemy, że nie można zawsze i wszędzie przykładać tej samej miary do wszystkiego, bo Bóg mówi w każdej epoce do ludzi na swój sposób. Do nas bardzo wyraźnie mówił w tym czasie przez słowa papieża Franciszka (chociażby te wypowiedziane na pustym Placu Świętego Piotra) czy też naszych polskich biskupów (we wspólnym nauczaniu). Niestety trzeba jednak przyznać, że nie zawsze słuchamy tego głosu. Przy okazji pojawiło się też wiele różnych dziwacznych teorii, nie mających nic wspólnego z oficjalnym nauczaniem Kościoła. Niektórzy zamiast sięgnąć do Katechizmu woleli posłuchać pierwszego lepszego publicysty, który głosił, że Komunia na rękę to świętokradztwo. Inni z kolei (niestety także księża) powołując się na często niezatwierdzone przez Kościół prywatne objawienia, przelewali swój własny strach na swoich słuchaczy i głosili nadchodzący koniec świata i wylanie się Bożego gniewu. Nie wiem, może chodziło o nakłonienie ludzi za pomocą strachu do wiary w Boga… A wystarczyło tylko czytać i rozważać Słowo, w którym Bóg do nas przemawiał w czasie Mszy świętej w tych dniach pandemii – Słowo, które naprawdę niosło ze sobą pokój i ukojenie.

​Tak czy inaczej, myślę, że trzeba nam z tego wszystkiego wyciągnąć wnioski. Brakuje nam w Kościele jedności, niestety także wśród osób duchownych, bo być może sami zauważyliśmy, że nie wszyscy w swoim nauczaniu podążali w tym kierunku, który w tych dniach wyznaczał nam Ojciec Święty. To pociąga za sobą dalsze konsekwencje, a mianowicie takie, że słuchacze wybierają sobie to, co im odpowiada. Tworzą się rozłamy, bo ci, którzy idą za nauczaniem papieża i nie straszą wszystkich wkoło, są postrzegani jako „fałszywi prorocy”. Kolejny wniosek jest taki, że niestety w znacznej mierze nie znamy oficjalnego nauczania Kościoła. Zamiast zajrzeć do Pisma Świętego czy do Katechizmu, aby zobaczyć co nam Kościół mówi w danej kwestii, często wolimy karmić się prywatnymi objawieniami albo szukać informacji na stronach internetowych, które niewiele mają z Kościołem wspólnego. I niestety dotyczy to także osób, które wydają się być zakorzenione w wierze – zaangażowane w życie parafii, czy w jakąś wspólnotę. Można by tu jeszcze dużo wymieniać… Tak czy inaczej widać, że przed nami jeszcze bardzo dużo pracy, bo brakuje podstawowej formacji. Więc jeśli chodzi o pytanie postawione na początku o to, jak to wszystko zmienia moje spojrzenie na posługę kapłana, to myślę, że ten czas zwrócił mi też bardzo mocno uwagę na nasze braki, na potrzebę budowania jedności w Kościele, modlitwy jedni za drugich, ale też jasnego i konkretnego nauczania tego co mówi Kościół.

​Jest jeszcze wiele rzeczy, które mógłbym napisać, bo przemyśleń jest naprawdę dużo. Część wniosków chcę jednak zostawić dla siebie, do osobistego przemyślenia i przepracowania. Myślę, że pomimo tych trudności, których także ja doświadczyłem, mogę powiedzieć: „Bogu dzięki za ten czas”. Czas, w którym nauczyliśmy się doceniać to, czego wcześniej nie zauważaliśmy; czas, w którym mogliśmy zajrzeć głęboko w siebie, zobaczyć co jest w naszych sercach i wyciągnąć konkretne wnioski; czas, w którym nadal możemy otwierać się na innych, pomagać im i słuchać drugiego człowieka.

ks. Paweł Labuda

Furca.org