„Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. […] Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań”. Tymi słowami rozpoczyna się starożytna homilia na Wielką i świętą Sobotę. W czasie Wielkiego Postu wiele będzie się mówiło o Niedzieli zmartwychwstania. Jednakże nie da się przeżyć Paschy bez Wielkiej Soboty.

Wielka Sobota wydaje się najtrudniejsza do przeżycia ze wszystkich dni Triduum paschalnego, ponieważ wtedy zasadniczo nic się nie dzieje. Chrystus przeżywa swój Szabat – leży złożony w grobie. Zwykło się mówić, że ów Szabat Chrystusa jest dniem Jego odpoczynku po męce. Ale Kościół pokazuje jeszcze jedną stronę tego wydarzenia – Chrystus schodzi wtedy do otchłani, skąd wydobywa Adama (heb. ʼādām znaczy człowiek, człowieczeństwo). Przeżywanie Wielkiej Soboty polega na tym, aby w ciszy z Chrystusem zejść do otchłani i przeżyć tam to, co przeżywa Adama, który z tej otchłani jest wyprowadzany. Chrystus po to zstępuje do otchłani, aby nas z niej wydobyć. Nas, gdyż Wielka Sobota jest moją i twoją historią.

Wielka Sobota niesie w sobie cały tragizm Wielkiego Piątku, jednakże w piątek przeżywamy to zewnętrznie, celebracyjnie i bardzo emocjonalnie. Zaś w Wielką Sobotą mamy przeżyć śmierć Zbawiciela w sobie. Ale co to właściwie znaczy?

Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie” (Rz 6, 3-5).

Św. Paweł wbrew pierwszemu odczuciu w ogóle nie metaforyzuje. Mówi, że umarliśmy podobną śmiercią do Chrystusa i razem z Nim zostaliśmy pogrzebani, po to, żeby razem z Nim powstać z martwych. Wielka Sobota mówi nam, że ta śmierć, którą poniósł Chrystus, jest naszą śmiercią, że to Jego pogrzebanie, jest naszym pogrzebaniem w Nim. Kiedy św. Paweł mówi o tym, że współumieramy z Chrystusem to myśli o czymś, co przeżył zupełnie konkretnie. W czasie swojego nawrócenia, a więc pomiędzy spotkaniem Chrystusa pod Damaszkiem a chrztem, przez trzy dni nic nie jadł, nic nie pił, milczał i nic nie widział – wydawał się być umarłym (por Dz 9, 9). Kiedy więc mówi o śmierci z Chrystusem odwołuje się do swojego własnego doświadczenia relacji z Chrystusem. Zanim przyjął chrzest przeżył faktyczną śmierć: śmierć swojego bycia faryzeuszem, śmierć gorliwego wyznawcy judaizmu, śmierć radykała walczącego z chrześcijaństwem, przeżył śmierć swojego wyobrażenia Boga i dopiero przez chrzest przeżył zmartwychwstanie.

Widzimy zatem, że kiedy św. Paweł mówi o zanurzeniu w śmierci, myśli o zanurzeniu w wodach chrztu. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa chrzest był udzielany w czasie Wigilii Paschalnej przez zanurzenie w wodzie w baptysterium, które miało osiem ścian, symbolizujących eschatologiczną pełnię – nowe stworzenie. Do basenu prowadziło 7 schodów symbolizujących schodzenie coraz głębiej w rozpacz grzechu i śmierci. W wodzie chrzcielnej neofita był cały zanurzany, a chyba lepiej powiedzieć, podtapiany, co symbolizowało jego śmierć. Następnie wychodził z wody po 7 stopniach symbolizujących dary Ducha Świętego, aby przyjąć białą szatę – symbol nowego człowieka przyobleczonego w Chrystusa. Po pogrzebaniu razem z Chrystusem wychodzi do życia – zmartwychwstanie przez chrzest.

Te trzy dni śmierci św. Pawła były dniami, w których umierał – rezygnował i składał w ofierze to wszystko, czym był do tej pory. I to chyba jest najwłaściwszy klucz dla przeżycia każdej Wielkiej Soboty – złożyć ofiarę z tego, co jest powodem śmierci Jezusa. Paweł musi przeżyć śmierć swojego poprzedniego życia, aby wrócić do prawdziwego Boga.

Przeżyć Wielką Sobotę oznacza złożyć ofiarę z tego, co w moim życiu powoduje śmierć Chrystusa. Oczywiście na pierwsze miejsce wysuwa się grzech, z tzw. wadą główną, grzechem głównym na czele. Grzech, który popełniam jest bezpośrednio powodem, dla którego Chrystus poniósł śmierć krzyżową. Mój grzech, o ile potrafię go ofiarować, może stać się miejscem mojego zbawienia. Zespół Wspólnota Miłości Ukrzyżowanej w piosence Nie ma Cię… w takich słowach mówi o tej prawdzie: „To jest to miejsce / Nie uciekaj stąd/ To jest brama, przez którą możesz przejść/ To jest droga, którą możesz pójść. /Tu w twym cierpieniu / Właśnie skrył się Pan/ Jest tak blisko, że nie słyszysz Go /Jest tak blisko, że nie czujesz Go”.

Dopiero w czasie tej wielkiej ciszy, która ogarnia świat w Wielką Sobotę mogę sobie uświadomić dlaczego Chrystus umarł, dlaczego zstąpił do otchłani, co On tak naprawdę uczynił i po co to zrobił? Wtedy także dociera do mnie, z czego Zbawiciel ma mnie wyzwolić. I to wyzwolenie dokonuje się przez to, że ja mu ofiaruję to, co jest powodem Jego śmierci. Ale to nie wszystko. Chrystus w tym dniu woła do nas: „Gdybyś mnie nie znalazł, ja bym cię znalazł. Znajdę cię! Będę cię szukał tak długo, tak daleko i tak głęboko, aż cię znajdę i odnowię, oczyszczę. Znajdę cię i dla ciebie zejdę nawet do otchłani, aby cię stamtąd wydobyć”. Chrystus, przyjąwszy na siebie cały grzech człowieka umiera za niego, i utożsamia się z nim aż po zstąpienie do otchłani. Jezus już nic więcej nie może, On po prostu jest z nami, solidaryzując się z bezgraniczną niemocą grzesznika. Nasze zbawienie nie polega na ucieczce od śmierci ani na życiu po drugiej stronie śmierci, ale zwycięstwo przechodzi przez śmierć. Agnieszka Myszewska-Dekert tak pisała o chwili spotkania Chrystusa z Adamem w otchłani: „Wtedy dopiero ośmieliłem się spojrzeć na Niego (Chrystusa). Jego postać promieniała, Jego twarz jaśniała, a ja (Adam) ze wstydem pomyślałem o swojej ciemnej twarzy i skarlałym wyglądzie […] Czy siedmioźródła rzeka jest w stanie zmyć moją winę do której doszła i jego śmierć? Nie byłem w stanie patrzeć w Jego oczy, […] więc skierowałem swój wzrok na ziemię, gdzie jaśniał jeden z siedmiu strumieni. I wtedy ujrzałem swą twarz, jaśniejącą jak Jego twarz i tak podobną jakby On i ja byliśmy narodzonymi razem, w tym samym dniu, braćmi. Ale teraz już wiedziałem, że to nie On, ale ja byłem podobny do Niego. On był Pierworodnym, ale nie moim. To ja byłem Jego pierworodnym, raz jeszcze stworzony na Jego obraz i Jego podobieństwo. On we mnie, a ja w nim. Już na zawsze”.

Oto tajemnica Wielkiej Soboty.

Ks. Krzysztof Porosło

Furca.org