Rokrocznie wychodzimy na tę drogę, idąc za Jezusem wiedzeni przez Ducha. Drogę na pustyni, by przez 40 dni żyć trochę inaczej. Zadziwiające jak chętnie pochylamy głowy w środę popielcową, by przyjąć ten znak prochu, naszego powstania i naszego dążenia. A właściwie by przyjąć prawdę, że bliskie jest Królestwo Boże. Czy kolejny rok da nam prawdziwe nawrócenie? Czy zrobimy krok by bardziej uwierzyć w słowo Pana?
Błędem byłoby zamknąć nasze nawrócenie tylko w 40 dniach, w tym jednym okresie liturgicznym. Choć może wraz z posypaniem popiołem naszych głów zradzają się piękne myśli i nadzieje. Będę bardziej uprzejma dla męża, chętniej zaangażuję się w prace domowe, może podejmujemy inne praktyki pokutne i ascetyczne. To wszystko jest ważne i potrzebne. Jednak niewystarczające.
Nasze wyjście na pustynię, to także wyjście wraz z Narodem Wybranym. Tak jak w tedy, gdy wyszli z Egiptu by osiedlić się w ziemi, która była im obiecaną. Pan Bóg, jak czytamy w Księdze Wyjścia, nie poprowadził ich najprostszą drogą, przez kraj Filistynów, by się nie zlękli i widząc trudy walki nie cofnęli z powrotem do Egiptu. Poszli zatem przez Morze Czerwone, przez wielkość Bożego działania i Jego oczyszczenie. To Pan objawiał przed Nimi swoją wielkość, by zapragnęli jeszcze bardziej Jego bliskości, pewności, że z Nim można przechodzić przez ciemną dolinę. On, Bóg Jahwe, jest Bogiem mocnym i potężnym.
Bóg dał im swoją obietnicę, ukazał swoją wielkość. Udowodnił, że zależy mu na swoim ludzie. Dlaczego zatem ten lud tak szybko zapomniał o Bożej dobroci, o Opatrzności, która ich prowadziła? Dlaczego, gdy na krótki czas stracili z oczu swojego przewodnika Mojżesza, zwątpili totalnie w dotychczasowe działanie Stworzyciela i próbowali po swojemu, na własną rękę stworzyć sobie patrona. By w swoich ciasnych wyobrażeniach zamknąć Nieskończonego.
Można zapytać inaczej, dlaczego my mimo obietnic i przekonaniu o wielkich Bożych działaniach tak szybko gaśniemy i tracimy motywację.
Te pytania nie wymagają odpowiedzi. One potrzebują praktyki naszego życia. Nawracania, które nie jest zamknięte w jakimś określonym czasie, ale jest nieustannym wzrostem w miłowaniu. Każdorazowo nowym krokiem, który zbliża do Ojca. Nie tylko przez poznanie, ale przez bliskość, której nie da się zamknąć ani w słowach, ani w obrazach, a jedynie w doświadczeniu Miłości.
Kolejne kroki Wielkiego Postu w jego pierwszych tygodniach zawierają refleksję nad Ewangelią Mateuszową, które koncentrują się w rozdziałach od 5 do 8. To tam znajdujemy rozszerzenie tej nauki, która została zapoczątkowana w błogosławieństwach. Jak gdyby w „nowym dekalogu”, na tablicach naszego serca, w które Bóg wpisuje osiem obietnic szczęścia. „Błogosławieni, gdy…” jak refren powtarza się kolejny głos obietnicy Chrystusa. Choć ma on już dwadzieścia wieków i rozliczne komentarze, trzeba nam raz jeszcze się nad nim pochylić. By stał się nie tylko wspomnieniem, ale także naszym życiem. Nie tylko tym co naturalne i wymagające naszego wysiłku. Ale bardziej tego co jest od nas większe i wymaga heroizmu. A zatem nie naszego działania i interwencji, ale naszej zgody na Boże działanie i Jego prowadzenie. Niekiedy w ciemności i zwątpieniu, ale w odwadze i wierności Jego słowu.
„Słyszeliście, że Wam powiedziano, ale ja Wam mówię…” czy wystarczy, że zgodzimy się z tym słowem i z całych sił będziemy się starać? Nie, najpierw zaproszeni jesteśmy by uwierzyć, że ten który to słowo głosi, On je może spełnić. Że Chrystus przez swojego Ducha, wyprowadzi nas na drogę błogosławieństw przez zgodę na natchnienia, na podjęcie codzienności ze względu na miłość. Szczęśliwi zatem Ci którzy wbrew wątpliwości i lękom wyruszą z ufnością za tym głosem który zaprasza do gorliwości. Szczęśliwi którzy nie zwątpią w drodze, ale wiernie będą powstawać, by kontynuować swoją ufność. Błogosławieni, mówi Pan, bo on nas uprzedza na tej drodze, więcej On sam jest Drogą, byśmy krocząc pewnie, doszli do obiecanej nagrody.
Ks. Piotr Szkudlarek
Student Prawa Kanonicznego na Uniwersytecie Navarry w Pampelunie