Wrześniowa beatyfikacja Sługi Bożego Stefana Wyszyńskiego skłania do wielu przemyśleń na temat jego dziedzictwa, do analizy jego nauczania i wpływu na Kościół w Polsce. Zmiana terminu tej uroczystości, jej opóźnienie o niemal półtora roku podarowała nam może jeszcze kolejne szanse na zadanie sobie pytań o aktualność jego modelu świętości oraz wizji polskiego katolicyzmu. Świadom, że te miesiące obfitują w przeróżne teksty, prace i inicjatywy dotyczące Prymasa Tysiąclecia chciałbym dotknąć dwóch bardzo ogólnych zagadnień w których dostrzegam chyba nieco rzadziej wybrzmiewające, a być może inspirujące aspekty jego osoby i płynących z niej dzisiaj sugestii dla Kościoła. Nie wchodzą one bezpośrednio w treści nauczania i nie dotykają konkretnego rysu jego duchowości. Są raczej, jak sądzę, wybranymi przykładami owoców współpracy z łaską w jego życiu.

Pierwszym wątkiem, który stanowi według mnie znamienny wyraz wielkości Prymasa, jest jego stosunek do przeciwników. Jego charakterystyka powszechnie utrwalona w pamięci koncentruje się w dużej mierze na nieugiętości, niezłomnej wierności, może nawet pewnej surowości. Mimo to, wydaje się, że lektura Zapisków więziennych w wielu momentach ukazuje łagodne, serdeczne oblicze błogosławionego, widoczne choćby we fragmentach korespondencji z rodziną. Szczególnie wartym zauważania elementem postawy chrześcijańskiej zdaje się być jego sposób pisania o wrogach i prześladowcach. W ponurym okresie stalinizmu mocna polaryzacja oraz wyraźne odcięcie się od bezbożnego systemu i jego funkcjonariuszy zdawały się naturalnym sposobem postrzegania rzeczywistości. Zapiski Prymasa sugerują jednak, że kierował się głęboko chrześcijańską postawą miłości nieprzyjaciół i zdolnością przebaczania wrogom. Fragmenty wspomnień komentujące śmierć Bolesława Bieruta są tego niezwykle wymownym przykładem – autor wyraża zasmucenie faktem, że główny sprawca jego uwięzienia zmarł w karach kościelnych. Przy całej klarowności swej postawy wobec komunizmu, Prymas pisze o pewnej szczególnej więzi, która połączyła go ze zmarłym poprzez regularną modlitwę i trud przebaczenia. Nawet w tym – jak pisze – pierwszym władcy Polski, który tak radykalnie wystąpił przeciw Kościołowi, Wyszyński usiłuje dostrzec człowieka oddalonego od Boga, który stając przed Stwórcą potrzebuje bardziej modlitw niż trywialnych słów krytyki lub mściwego zadowolenia z jego tak marnego końca. Uwagi tego rodzaju, w których szczerość nie ma powodu wątpić, sytuują Sługę Bożego w tej najlepszej tradycji męczenników przebaczających prześladowcom. To wzór samego Chrystusa, przyjęty przez św. Szczepana i podejmowany przez wieki. Jako bliskie skojarzenie odnaleźć można listy więzienne św. Tomasza Morusa, podobnie dalekie od wrogości wobec skazującego go władcy i całego aparatu represji.

Sposób myślenia Prymasa jaki można odczytać w jego Zapiskach nie ogranicza się do dalekiego przedstawiciela władzy, ale znajduje swoje ujście w stosunku do bezpośrednich ciemiężycieli – dozorców w miejscach internowania. Duża dbałość o zachowanie grzeczności i kultury we wszelkich formach kontaktu z nimi, nawet w obliczu dokuczliwych czy nawet upokarzających sytuacji, z pewnością pozostaje w pamięci czytelnika jako bardzo praktyczna wskazówka. Błogosławiony nie kieruje wrogości czy oskarżenia wobec tych szeregowych funkcjonariuszy, stara się okazywać im możliwy szacunek i chrześcijańską życzliwość. Kilkakrotnie wyraża dla nich pewne współczucie, obserwując nie tylko zewnętrzne niewygody czy jałowość ich pracy, ale dostrzegając duchową i moralną biedę. W tej perspektywie Boże Narodzenie ma potężną wymowę – więźniowie okazują się radośni, pełni nadziei i pokoju, zaś ich strażnicy robią wrażenie posępnych i przygnębionych. Konstatacja tej smętnej kondycji dozorców nie ma w sobie tonu moralnej wyższości czy pogardy, jest daleka od resentymentu czy jakiejś satysfakcji. Można w tym dostrzec nie tylko klasycznie sokratejskie przekonanie o tym, że bardziej pożałowania godny jest sprawca zła niż jego ofiara, ale nade wszystko głęboko chrześcijańską zdolność do odkrycia człowieka także w krzywdzicielu. To spojrzenie, które w ludziach, przecież najczęściej ochrzczonych, dostrzega nie bezimienne siły ideologii, ale pogubienie, dramat niewiary, zmanipulowanie, mrok grzechu i zatracenia Boga.

Jak pouczają niektóre literackie dzienniki niezłomnych antykomunistów, by podać przychodzący na myśl przykład Leopolda Tyrmanda czy Sandora Máraiego, istnieje w człowieku pióra potężna pokusa by choć ironią, szyderstwem, bezlitosnym komentarzem pisanym do szuflady wziąć odwet na prześladowcach. Cóż bowiem pozostaje ludziom ducha wobec barbarzyńskiej przemocy? Nie zawsze takiej zemście udaje się przeciwstawić faktyczną wolność, także wolność od sycenia się własnym moralnym triumfem. Ostatecznie jednak właśnie przebaczenie i tworzenie więzi modlitwy z drugim człowiekiem, nawet wrogim i inaczej myślącym jest w stanie przerwać łańcuch zemsty. Zdaje się, że warto uczyć się od Prymasa Tysiąclecia takiej postawy, by broniąc wiary nie uwikłać się w myślenie w kategoriach wojny przeciw komuś i odwetu. Dodatkowo, ten rys, podobnie jak znana pracowitość i ogromna dyscyplina wykorzystania czasu, także w okresie internowania, pokazuje dobrze, że świętość pasterza Kościoła to w pierwszym rzędzie nie tyle błyskotliwe kazania, wizjonerskie plany na wielką skale czy prawość w rządzeniu, ale te drobne, codzienne cnoty, którymi może się inspirować każdy. Z nich wynikają wszelkie widoczne na zewnątrz owoce.

            Drugi element o którym chciałem wspomnieć, jest jeszcze bardziej ogólny. Można odnieść wrażenie, że współcześnie, tak ewentualni krytycy jak i ci chwalący zasługi Prymasa, operują jego dość uproszczonym wizerunkiem, podkreślając konserwatyzm czy tradycjonalizm jego duchowości i koncepcji duszpasterskich. Dosyć często publicystyka katolicka odnosi się do tej rzeczywistości w jakimś dziwnym wyobrażeniu, jakby przeniesiony do naszych czasów Prymas miał podejmować identyczne decyzje i dokładnie tak samo rozkładać akcenty swego pasterzowania, w każdym szczególe działając identycznie jak czynił to przed siedmioma czy sześcioma dekadami. Podobny los często spotyka wielkie postaci z dziejów Kościoła – ich myśli zawsze są zagrożone pewnym zamrożeniem czy rolą paradygmatu rekonstruowanego w oderwaniu od zachodzących zmian, bardziej przez powielanie szczegółowych propozycji niż próbę odkrycia leżących u ich podstaw idei.

Wydaje się jednak, że uważne przyjrzenie się biografii błogosławionego upoważnia do tezy, że tak jak każdy wielki pasterz Kościoła wykazywał ogromną zdolność przewidywania, uprzedzania wyzwań, duszpasterskiej elastyczności i ogromnej zdolności do jednoczenia różniących się stronnictw. Mówimy wszak o człowieku, dla którego pokolenia kilkakrotnie rozpadał się świat, zachodziły wielkie zmiany technologiczne, kulturowe; wiele działo się w samym Kościele. To kapłan zaangażowany w kwestie społeczne i robotnicze już przed wojną, związany z środowiskiem Lasek i KUL-em. Także jego strategia w relacjach z władzą nie była przez wszystkich biskupów czy w ogóle katolików oceniana z jednakowym entuzjazmem – było w tym sporo ryzyka, osobistej odpowiedzialności i narażenia się na krytykę za działania dla niektórych zbyt pojednawcze, według innych przesadnie radykalne.

Jego wielkie idee duszpasterskie, choć oparte na tradycyjnej pobożności, miały w swym sercu zamaszysty program społeczny i wizjonerski plan duszpasterstwa, z pewnością nieograniczający się do konserwacji przeszłości. Koncepcja oparcia polskiego katolicyzmu na formach ludowych, maryjnych i masowych nie oznaczała ani do prostego powtarzania obecnych schematów, ani powrotu do stanu z przed wojny, który – w sensie stanu wiary i moralności chrześcijańskiej – chyba nieraz bezzasadnie idealizujemy, nie pomni choćby na interesujące w tej kwestii fragmenty Dzienniczka św. Faustyny. W rzeczywistości już same teksty błogosławionego wyraźnie pokazują, że tak naprawdę chodziło o zaproponowanie odnowionego modelu przeżywania wiary, adekwatnego do sytuacji w jakiej znalazł się naród. Nie chodziło jedynie o reaktywne, defensywne próby ocalenia resztek katolicyzmu w bunkrze ludowych form, lecz o odważne, ewangeliczne odnowienie narodu. Wielka Nowenna stanowiła odpowiedź wiary na „małą stabilizację”, takie publicystyczne zestawienie, które gdzieś napotkałem, wydaje się tutaj bardzo trafne. Żywa i prawdziwie płodna wierność temu co tradycyjne musi pozostawać odważna i twórcza, a taka właśnie była u Prymasa.

            W sposób szczególny warto zaznaczyć dwie kwestie tej nowości, ukrytej pod tradycyjną formą. Po pierwsze –w duchu katolickiej nauki społecznej, Katolicyzmu H. de Lubaca i późniejszej soborowej eklezjologii – Prymas bardzo wyraźnie dostrzegał, że, zwłaszcza wobec destrukcyjnego wpływu realiów PRL-u na więzi społeczne, Kościół musi być przeżywany jako wspólnota, musi zaproponować przestrzeń relacji prawdziwie ewangelicznych, niejako w alternatywie do form kształtowanych przez reżim. Trzeba przecież zauważyć, że kategorie prawdy, wolności czy uczciwości mają potężny ciężar społeczny. Po drugie, główna idea duszpasterska błogosławionego nie zatrzymywała się na obrzędowości, ale stawiała duży nacisk na odnowę moralną, na „najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi”, których katalog sporządzony przez Prymasa jasno ukazuje trzeźwy osąd rzeczywistości i oddala ewentualny zarzut rozumienia katolicyzmu Polaków w romantyczny czy tryumfalistyczny sposób. To zresztą znamienne – można powiedzieć, że jedynym wymienionym wprost w Ślubach jasnogórskich wrogiem Polaków jest właśnie grzech, za który odpowiedzialność nie jest wcale przerzucana na czynniki zewnętrzne. W ostatecznym rozrachunku jest to jakże głębokie przekonanie, że prawdziwe i trwałe zmiany w kraju czy społeczeństwie zacząć należy od osobistego nawrócenia, od pracy nad świętością podejmowanej przez każdego ochrzczonego.

Za wszystkimi tymi kwestiami stoi jeszcze jedna sprawa. Podobnie jak św. Jan Paweł II, tak i nowy błogosławiony są postaciami bardzo narażonymi na redukcje ich zasług do skojarzenia o pogromcach komunizmu. W obu przypadkach jest to rażące ograniczenie, które – co gorsza – prowadzi do zwątpienia w aktualność ich przesłania w kilka dekad po upadku PRL-u. W przypadku Prymasa, szczególnie ważne jest podkreślenie, że cały jego plan duszpasterski nie był jedynie obroną i konserwacją, ale ambitnym, twórczym projektem formacyjnym, tożsamościowym. Chyba wolno powiedzieć, że Kościół pod jego pasterką pieczą nie miał za cel jedynie przewieźć Polaków przez czas komunizmu niczym arka, ale nade wszystko prowadzić do świętości oraz do tworzenia prawdziwej, dojrzałej i zdrowej moralnie wspólnoty. Tym zaś czego warto się dopatrzyć w tej postaci, jest chyba zdolność do trafnego zdiagnozowania najbardziej palących problemów – ich źródeł i przyczyn, a nie jedynie objawów. Po drugie zaś, jest to wielki dar odważnego i dalekosiężnego wybierania nie tylko celów, ale także form, narzędzi i języka, które pozwolą rzeczywiście trafić do wiernych, a także zyskać zaufanie niewierzących przez wiarygodną, wiernie realizowaną tożsamość; przez tradycyjność, która nie przestaje być twórcza i odpowiadająca na aktualną sytuację. Po trzecie zaś, działalność Prymasa to świadectwo wielkiego zaufania Panu Bogu, które pozwala, będąc uwięzionymi i niepewnym swego losu nawet na najbliższe dni, podejmować plany i dzieła o potężnym rozmachu oraz dalekosiężnych skutkach. Wszystko to jest możliwe wyłącznie w postawie wiary i wielkiej otwartości na Ducha Świętego.

Ostatecznie w tej refleksji, zapewne dość ogólnej, chodziłoby o prostą sugestię, by nie zamknąć Stefana Wyszyńskiego w oczywistych skojarzeniach i pomyśleć, że także w dzisiejszych trudnościach polskiego Kościoła jego sposób myślenia oraz świadectwo życia mogłyby przekraczać zbyt upraszczające schematy. Pan Bóg daje nam przykład świętych nie po to byśmy biorąc ich na sztandary robili to samo, co bez nich; ale może raczej po to by ich przykład i wstawiennictwo stawiały pytania i zachęcały do odważnego sięgania dalej. Ta zachęta w osobie Prymasa nie jest skierowane tylko do pasterzy i nie ogranicza się do medytowania jego pism, ale z pewnością stawia w centrum zainteresowania jego osobę i sposób życia, te widoczne owoce wiary, duchowej formacji i więzi z Panem Bogiem.

Opracował: ks. Mateusz Świtek

Furca.org