Kiedy się urodziłem i dorastałem, Jan Paweł II był już starszym człowiekiem. Moje pokolenie nie pamięta innego papieża. On po prostu był. Od zawsze. To było normalne i oczywiste. Generacja urodzona w III Rzeczypospolitej nie widziała w tym nic nadzwyczajnego. Nie znaliśmy przecież trudnej drogi do wolności, którą kardynał Wojtyła, a późniejszy Papież, pomógł nam przejść. Dlatego takie okazje, jak choćby 100. rocznica urodzin Jana Pawła II, są szansą na ponowne odkrycie jego osoby.
Myślę, że tak często pokazywany w telewizji fragment jego kazania z 1979 roku, wygłoszonego na Placu Zwycięstwa w Warszawie, to chyba najlepsza ilustracja personalizmu Wojtyły. Tak wiele i tak często mówił o godności i znaczeniu osoby ludzkiej. Jakże kontrastowało to z marksistowską ideą mas, mas pracujących, równych w biedzie i braku perspektyw. Gdy widzimy Jana Pawła II na Placu Zwycięstwa – widzimy go… samego. Dla celów propagandowych zapewne, wszyscy koncelebransi zostali umieszczeni w pewnym oddaleniu od Papieża. Liczne zbliżenia na jego postać, wokół której nie było nikogo, miały wytworzyć wrażenie, że Wojtyła jest sam, opuszczony, bez wsparcia nawet od współbraci w episkopacie.
Ale paradoksalnie, to przysłużyło się przekazowi, który dawał sobą i swoim słowem Jan Paweł II. Bo oto jeden człowiek-osoba, której wartość tak ideologicznie deprecjonowano za żelazną kurtyną, staje wobec mas i wywiera na nie ogromny wpływ. Samotne kazanie Wojtyły, wzywające odnawiającej mocy Ducha Świętego, stało się początkiem kolejnej polskiej drogi do wolności. Jeden człowiek, święty człowiek, człowiek na miarę swojego powołania i talentów, ujawnił moc drzemiącą w każdym z nas. Jan Paweł II pokazał wtedy, że to kim jestem, i jaki jestem, ma znaczenie. Nie da się pokrzyżować dróg Duchowi Świętemu. On znajduje słowa i sposoby przekazu nawet w sytuacjach, które po ludzku wydają się trudne i beznadziejne.
Jest pewnie wielu, którzy byli wówczas osobiście na Placu Zwycięstwa. Pamiętają przede wszystkim unoszący się w powietrzu zapach wolności i nadzieję, którą wlewał Ojciec Święty. Moje pokolenie zna Jana Pawła II w większości z mediów, z telewizyjnych relacji z jego pielgrzymek lub po prostu z coniedzielnego Anioła Pańskiego na Jedynce. Ale ten rodzaj „znajomości” z Papieżem-Polakiem też ma swoje znaczenie. Ileż pięknych obrazów i wzruszających scen zobaczyliśmy na własne oczy, dzięki zbliżeniu kamery na Jana Pawła II? Uczyliśmy się wówczas jego skupienia na celebracji Eucharystii, adoracji Najświętszego Sakramentu, modlitwy, gestów, spojrzenia, a nawet tego jak przytulać po ojcowsku drugiego człowieka.
Nigdy nie spotkałem osobiście Jana Pawła II. Ale mam głębokie przekonanie, że rzeczywiście widziałem się z nim wiele razy. Za każdym razem przypominał mi swoim życiem, jak wiele może zależeć w historii świata od jednego człowieka. Świętego człowieka. Ta świadomość nie pozwala nam rozsiąść w komfortowym „sam nie dam rady wszystkiemu”. Papież pokazał, że trzeba przede wszystkim „zrobić swoje”. Z całym zaangażowaniem i poświęceniem na jakie mnie dziś stać. Nawet gdyby to miał być mój ostatni dzień kapłańskiego życia, w którym – tak jak on w pamiętną Niedzielę Zmartwychwstania 2005 roku – będę mógł jedynie kogoś pobłogosławić.
Ks. Przemysław Lech
Wydział Komunikacji Społecznej
Papieski Uniwersytet Świętego Krzyża w Rzymie
III rok