Jak ksiądz opisałby swoją drogę do kapłaństwa? Jakimi ścieżkami biegła? Co księdza przyciągnęło do formacji w Opus Dei?
Myślę, że moja droga do kapłaństwa miała spokojny, naturalny przebieg, bez wielkich zwrotów i wstrząsów życiowych. Pan Bóg wybiera każdego z nas do jakiejś konkretnej misji, jakiegoś zadania, które ma zostać zrealizowane we własnej rodzinie, w Kościele, w społeczeństwie. Chodzi o uświęcanie tego świata począwszy od własnego życia, od codziennych, zwyczajnych zajęć i relacji z bliskimi osobami.
Święty Josemaría mawiał, że 90 procent naszego powołania zawdzięczamy własnym rodzicom. Jestem przekonany, że w moim przypadku to się dość dokładnie sprawdziło. Rodzice wychowywali nas (mam starszą siostrę) w duchu przyjaźni z Panem Bogiem. Niedzielna Msza Święta zawsze była ważnym rodzinnym wydarzeniem, którego nigdy nie pomijaliśmy. Od mojego i siostry wczesnego dzieciństwa całą rodziną jeździliśmy na wakacje z Rodziną Rodzin; bardzo dobrze wspominam te wyjazdy. Rodzice dali nam przykład praktykowania wiary oraz pełnego zaufania nauczaniu Kościoła w kwestiach wiary i moralności. Jednocześnie nigdy nam nie narzucali jakiejś określonej wizji, ale wychowywali w wolności. Nie było miejsca ani na klerykalizm, ani na relatywizm religijny.
Gdy byłem w gimnazjum, poznałem Oazę, z którą byłem związany ponad trzy lata. Jestem niezmiernie wdzięczny Panu Bogu za to, gdyż formacja oazowa w dużej mierze pomogła mi – jak wielu innym młodym ludziom – w podwyższaniu i utrzymywaniu „temperatury duchowej” w trudnym okresie, gdy się jest nastolatkiem. Poznałem tam bardzo wiele wspaniałych osób, którym dużo zawdzięczam.
Kiedy znalazłem się na studiach, brakowało mi środowiska, w którym mógłbym pogłębiać wiarę razem z rówieśnikami. Myślałem o duszpasterstwach akademickich, ale nie znałem nikogo, kto by w nich uczestniczył. Pewnego dnia kolega z kursu ratownictwa wodnego zaprosił mnie do warszawskiego Ośrodka Akademickiego „Przy Filtrowej”. Mówił, że odbywają się tam ciekawe spotkania, które mu bardzo pomagają, i że ośrodek ten jest związany z Opus Dei. Nie od razu skorzystałem z tego zaproszenia. Nie wiedziałem nawet, co to jest Opus Dei. Jedyne, co wiedziałem, to to, że Jan Paweł II kanonizował jego założyciela oraz że w mediach nieraz się je przedstawia – zwykle negatywnie – jako dość tajemniczą wpływową organizację Kościoła katolickiego. Pierwszy raz przyszedłem do ośrodka „Przy Filtrowej” razem z kolegą z ratownictwa w lutym 2006 roku na krąg, czyli na katechezę w grupie dla studentów, na którą składają się pogadanka, rachunek sumienia i czytanie duchowe. Podobało mi się to. Przypominało nieco to, co już poznałem w Oazie; sam ośrodek wydał mi się bardzo miło urządzony, a osoby, które tam spotkałem, były sympatyczne i rzeczowe. Studenci (wtedy głównie prawa i medycyny) sprawiali dobre wrażenie jako ludzie przywiązujący wagę do wyższych wartości niż większość ich rówieśników.
Andrzej, który prowadził to pierwsze spotkanie, porozmawiał ze mną wtedy chwilę, pokazał mi biblioteczkę i kupiłem „Drogę” – książkę św. Josemaríi, napisaną dla studentów. Zacząłem odwiedzać ośrodek „Przy Filtrowej” co tydzień. W marcu pojechałem do „Dworku” koło Mińska Mazowieckiego na rekolekcje, a kapelan ośrodka rozpoczął ze mną regularne kierownictwo duchowe. Moje wspomnienie z tamtych miesięcy jest takie: po pierwsze, wreszcie się nauczyłem, jak należy się modlić, tzn. znajdować się sam na sam z Panem Bogiem, poświęcając codziennie jakiś konkretny czas na takie spotkanie. Nie mówię, że wcześniej się nie modliłem, ale zwykle nie była to żywa, codzienna, osobista relacja. Po drugie, znalazłem środowisko ludzi, z którymi dobrze się rozumiałem i z którymi mogłem „wspólnie marzyć”. Kiedy człowiek otwiera się coraz bardziej na wolę Bożą w swoim życiu, poznaje ją i akceptuje, niezwykle poszerzają mu się horyzonty i nabiera nadprzyrodzonej pewności, że może realnie zmieniać świat.
Latem pojechałem z kolegami z Filtrowej na workcamp do miasta Stryj na Ukrainie, a we wrześniu do Londynu. Pomału Bóg dawał mi do zrozumienia, że Opus Dei to moja droga. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to oznacza skomplikowanie sobie życia, ale jednocześnie widziałem wyraźnie, że to Bóg mnie prowadzi, a nie chciałem opierać się woli Bożej. W połowie października poprosiłem o przyjęcie mnie do Opus Dei, wiedząc, że zaczynam wielką Bożą przygodę, choć wciąż jeszcze nie miałem pojęcia, na czym ona będzie w szczegółach polegała.
W pierwszym okresie przynależności do Dzieła czułem się, jakbym się dostał do jakiejś spirali dobra, która się coraz bardziej nakręca. Kierownictwo duchowe, pogadanki formacyjne, przyjacielska, wręcz rodzinna atmosfera, zadania w ośrodku, wszystko to pomagało mi w tym, by więcej wymagać od siebie i wzrastać w relacji z Panem Bogiem. A wszystko to w duchu zdrowej wolności i odpowiedzialności za Dzieło.
W roku 2008 przeprowadziłem się do Ośrodka Akademickiego „Przy Filtrowej”, w którym mieszkałem do wyjazdu na studia do Rzymu, czyli do 2011 r. Mimo że nigdy nie myślałem poważnie o wstąpieniu do seminarium (perspektywa studiów w seminarium duchownym nigdy mnie nie pociągała), od wielu lat rozpoznawałem w sercu jakąś „mglistą ewentualność” zostania kapłanem. Gdy pojawiła się możliwość odbycia studiów teologicznych w Wiecznym Mieście, z chęcią na nie pojechałem. W Rzymie, a później w Pampelunie, świadomość mojego powołania do kapłaństwa mogła spokojnie dojrzeć i w kwietniu 2017 r. zostałem wyświęcony na księdza. Jako kapłan czuję się jak ryba w wodzie.
Księdza pierwsze doświadczenie uniwersyteckie to Wydział Geografii na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej słyszałam, że były olimpiady, konkursy z tego przedmiotu. Czy geografia nadal jest księdza pasją, ulubioną dziedziną?
Geografię zawsze bardzo lubiłem. Szczerze powiedziawszy, po maturze nie przychodził mi do głowy żaden inny niż geografia kierunek studiów, który mógłbym wybrać. Studia te bardzo mi się podobały. Geografia to nie tylko znajomość atlasu, jak mogłoby się niekiedy wydawać, ale przede wszystkim zrozumienie, jak funkcjonuje nasz świat w wymiarze przestrzennym. Dziś, gdy patrzę na krajobraz, rozumiem, jak funkcjonuje to, co widzę, i dlaczego jest to zorganizowane tak, a nie inaczej. I to na różnych poziomach: fizycznym, chemicznym, biologicznym, antropogenicznym. Przez pięć lat studiów nabrałem mentalności geografa i jej nie straciłem. Nadal czuję się geografem.
Później drogi nauki zaprowadziły księdza na Uniwersytet Świętego Krzyża w Rzymie i Uniwersytet Nawarry w Pampelunie. Jak ksiądz wspomina ten czas, co najbardziej utkwiło w pamięci: wydarzenia, profesorowie, koledzy?
Studia na obu tych uniwersytetach były dla mnie wielką przygodą. W Rzymie dwa lata studiowałem teologię. Na początku bardzo słabo znałem włoski, ale nasza grupa była tak silnie zróżnicowana narodowościowo (ponad 60 studentów z sześciu kontynentów, w tym wiele osób ze Stanów Zjednoczonych, Ameryki Łacińskiej, Afryki, Indii, Filipin…), że w pierwszych miesiącach wykładowcy musieli być wobec nas bardzo wyrozumiali… Wykłady charakteryzowały się wysokim poziomem i kreatywnością, ale najbardziej imponowała mi jedność, jaką się wyczuwało między profesorami: wszystkich charakteryzowały synowski duch zaufania do Magisterium Kościoła i poczucie misji kształcenia osób, od których postawy i formacji chrześcijańskiej będzie zależało szczęście, a nawet wieczne zbawienie tysięcy osób na wszystkich kontynentach.
W tym miejscu chciałem bardzo serdecznie podziękować wszystkim darczyńcom fundacji FURCA i innych organizacji stypendialnych z różnych krajów, ponieważ to dzięki nim ja i wiele innych osób mogliśmy odbyć te studia (a jest z nimi związany bardzo poważny wydatek; w moim przypadku trwało to sześć lat, czyli konieczne były 72 comiesięczne wpłaty na utrzymanie bytowo-żywieniowe i na czesne). Również dzięki naszym dobroczyńcom jest możliwe funkcjonowanie Papieskiego Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie i wydziału kościelnego w Pampelunie, gdyż nie są to instytucje dochodowe.
Mam świadomość, że otrzymałem bardzo wiele. Młodzi czasami zapominają, jak wielkim przywilejem jest móc się uczyć i mieć wówczas zapewniony byt. A przywilej ten – w przypadku moim i wielu moich kolegów – jest możliwy dzięki wysiłkowi wielu osób, które często rezygnują z wygód albo z drogich wakacji, aby wesprzeć regularnymi i hojnymi wpłatami (nieraz przekazując środki ze sprzedaży samochodu czy mieszkania) dzieło formowania przyszłych kapłanów na służbę Bogu i ludziom. Dlatego uważam, że każdy z nas, byłych lub obecnych stypendystów fundacji FURCA, ma wielki dług wdzięczności wobec naszych dobroczyńców, co powinien wyrażać w codziennych modlitwach w ich intencji oraz poprzez aktywne starania o poszerzanie grona darczyńców tej fundacji.
Czy widzi ksiądz jakieś różnice w podejściu do nauki, w sposobie przekazywania wiedzy pomiędzy tymi wszystkimi uniwersytetami, a szczególnie świeckimi, a katolickimi? Czy jest coś, co wyróżnia te uniwersytety?
Podczas gdy na Papieskim Uniwersytecie Świętego Krzyża znaczna większość studentów to seminarzyści, księża, a także siostry zakonne, na Uniwersytecie Nawarry proporcje są odwrócone. Sam charakter uniwersytetu jest tam zupełnie inny. W Pampelunie wydział kościelny jest jedynie małą częścią uczelni, na której studiuje 11 tys. osób na ponad dwudziestu wydziałach, takich jak np. medycyna, prawo czy ekonomia.
Wpływ pozostałych wydziałów – niektóre z nich są na światowym poziomie – dał się zauważyć również na wykładach z teologii (w Pampelunie – po dwóch latach w Rzymie – ukończyłem trzyletnie teologiczne studia licencjackie), ponieważ nasi profesorowie byli wykładowcami etyki czy wprowadzenia do chrześcijaństwa również na pozostałych wydziałach. Często pełnili rolę duszpasterzy różnych środowisk uniwersyteckich, przez co nie tracili mentalności charakterystycznej dla osób otwartych na najnowsze trendy w nauce i na dynamikę zmian zachodzących w społeczeństwie. Myślę, że można również mówić o pewnej synergii, która w sposób naturalny ma tam miejsce między profesorami różnych nauk świeckich i kościelnych.
Pozostałe trzy lata na Uniwersytecie Nawarry poświęciłem na studiowanie filozofii. Na tym kierunku większość zajęć mieliśmy nie na wydziale kościelnym, lecz razem ze studentami studiów dziennych wydziału humanistycznego, co było wspaniałym doświadczeniem. Filozofia, obok geografii, stała się dla mnie największą pasją życiową.
Patrząc na przebieg studiów, jest ksiądz bardzo wszechstronnie wykształconym kapłanem. Czy trudno było pogodzić to studiowanie różnych dziedzin? Jak w tym zakresie były pomocne uczelnie?
Muszę przyznać, że zanim zacząłem studia za granicą, miałem pewne obawy, czy podołam tak wymagającemu zadaniu, zwłaszcza że nauka miała się odbywać w języku innym niż ojczysty. I tu bardzo pomocne okazało się doświadczenie moich studiów na wydziale geografii. Tam nauczyłem się, czym są poważne studia. Mając porównanie z uniwersytetami w Rzymie i w Pampelunie, mogłem docenić wysoki poziom intelektualny na Wydziale Geografii na Uniwersytecie Warszawskim.
Do tego miałem to szczęście, że każda z trzech dziedzin nauki, które zgłębiałem (geografia, teologia i filozofia), okazała się dla mnie pasjonująca, a zapał to coś, co bardzo ułatwia studiowanie.
Która z dziedzin: teologia, filozofia, antropologia czy etyka jest szczególnie bliska księdzu i czy z nią właśnie jest związana praca doktorska?
Tak jak zawsze pasjonowało mnie, jak zrozumieć przyrodę (tzn. znaleźć odpowiedzi na pytania o genezę gór, dolin czy jezior, o sposób krążenia wody w przyrodzie albo o dynamikę zmian w atmosferze), zawsze marzyłem też o tym, by móc zrozumieć człowieka. Kim jest człowiek? Jak wytłumaczyć różne ludzkie uwarunkowania? Jak uzasadnić ludzką naturę cielesno-duchową? Czym jest wolność ludzka? Czym jest miłość? Jak działa łaska w człowieku? Aż do poznania Ośrodka Akademickiego „Przy Filtrowej” nie miałem okazji zgłębiać tych tematów. W ośrodku mieliśmy różne kursy, które dały mi dużo światła, ale oczywiście nie były one wystarczające, aby móc solidnie badać te kwestie. Dlatego możliwość studiowania filozofii na Uniwersytecie Nawarry była dla mnie spełnieniem tego wielkiego marzenia.
Wybrałem antropologię zarówno z powodu moich zainteresowań, jak i ze względów praktycznych: wiedziałem, że po ukończeniu studiów będę pracował z wieloma ludźmi, z całymi rodzinami, i na pewno również w edukacji, gdzie głęboka wiedza antropologiczna stanowi niezwykle ważny fundament.
W czasie studiów zetknąłem się z uczniami zmarłego kilka lat wcześniej wybitnego filozofa, profesora Uniwersytetu Nawarry Leonardo Polo, i nabrałem przekonania, że pisząc pracę magisterską, a później doktorską, dobrze będzie skoncentrować się na niektórych wątkach z jego dzieł antropologicznych. Temat mojej pracy doktorskiej (termin jej obrony to przyszły rok) jest oparty na pewnych zagadnieniach dotyczących osoby ludzkiej, poruszanych w twórczości naukowej Leonardo Polo. Muszę przyznać, że nie mogę wyjść z podziwu dla geniuszu tego filozofa i jestem przekonany, że za jakiś czas jego dzieła staną się szeroko znane i studiowane, ponieważ, czerpiąc głównie z Arystotelesa i św. Tomasza, prezentuje on antropologię niezwykle głęboką, odważną, spójną i dającą solidne odpowiedzi na większość najważniejszych pytań, jakie stanęły przed filozofią człowieka.
Wiem, że ksiądz już miał doświadczenie pracy z młodzieżą jako nauczyciel geografii. Czy teraz, po powrocie do Polski, także będzie ksiądz wspierał formację młodych osób?
Już tak jest. Od powrotu do Polski mieszkam i pracuję w Krakowie, gdzie jestem kapelanem dwóch ośrodków akademickich („Barbakanu” i „Skały”) oraz pracuję w dwóch szkołach podstawowych: w „Wierchach” i w „Źródle”. Muszę powiedzieć, że wróciłem do pracy z młodzieżą i do szkół z wielkim zapałem. To praca, którą lubię i od której bardzo wiele zależy. Staram się być dobrym sługą i przyjacielem naszego Pana Jezusa w tym dziele przybliżania innych osób do Boga. Mam nadzieję, że się do tego przyczyniam i że z każdym dniem będę to czynił lepiej. To zależy również od wsparcia modlitewnego, na które liczę i o które serdecznie proszę wszystkich czytelników tego wywiadu.
Ks. Adam studiował teologię na Uniwersytecie Świętego Krzyża oraz filozofię na Uniwersytecie Nawarry. Obecnie pisze pracę doktorską