Chyba każdy z nas miał w swoim życiu taką sytuację, o której chciałby jak najszybciej zapomnieć: jakąś bolesną porażkę, kompromitację na oczach wszystkich albo inną klęskę, która zburzyła nasze wyobrażenie o sobie.  Niestety nasza pamięć jest tak skonstruowana, że nie jest łatwo nam powrócić do porządku dziennego. Niechciane wspomnienie kryje się gdzieś w naszym sercu i zamienia je w ropiejącą ranę, która nie może się zabliźnić. Czyż taką porażką nie jest również nasz grzech? Ileż to razy podejmowaliśmy walkę z naszą słabością? Któryż to już raz wybieramy w kolejnym Wielkim Poście to samo postanowienie? Efekt jest zawsze taki sam – czyli żaden. Nic bardziej nie odbiera woli do zmagań duchowych niż świadomość beznadziejności naszych starań. Jak z takim nastawieniem można przeżyć owocnie dany nam przez Boga czas nawrócenia i pokuty? Jednak zanim pogodzimy się z naszą bezsilnością, wsłuchajmy się w słowa z Księgi Proroka Izajasza: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy. Oto Ja dokonuję rzeczy nowej; pojawia się właśnie.”

Może brzmi to trochę jak puste słowa. Historia kobiety cudzołożnej przyprowadzonej do Jezusa pokazuje nam, że tak nie jest. Nie wiemy jakie były jej losy. Jedynym znanym faktem z jej życia jest jej grzech.  Właśnie poprzez ten grzech zostaje zdefiniowana – ten grzech staje się jej istotą i tożsamością. I wtedy staje wobec Niego, spotykają się miser et misericordia – nędza i miłosierdzie. Jezus nie mówi niemal nic. Wystarczy jedno Jego Słowo, a oskarżyciele znikają – od najstarszych, aż po najmłodszych. Nie pada wyrok potępienia. Wina znika tak szybko jak litery pisane na piasku. Czy tak łatwo można pokonać grzech? Wydaje się to nam aż oburzające. Niemniej gorszące było to dla pierwszych uczniów Jezusa. Najlepszym dowodem tego jest samo Słowo Boże. Odczytaliśmy dzisiaj tekst z Ewangelii świętego Jana. Jednak nie znajdował się tam od samego początku. Widzimy, że brak tutaj wzniosłych porównań tak typowych dla umiłowanego ucznia Jezusa. Da się z kolei zauważyć ta pełna słodyczy delikatność Ewangelisty Łukasza. Najwyraźniej niektórym nie mieściło się w głowie, że Jezus tak łatwo może się obejść z bardzo ciężkim grzechem. Usunęli fragment z trzeciej Ewangelii. Jednak wierność Kościoła wobec Jego Pana zwyciężyła ludzką słabość. Ten piękny fragment powrócił choć już wpleciony w opowiadanie świętego Jana.

Dzisiaj również nie niknie zgorszenie z powodu miłosierdzia. Znany polski filozof, Leszek Kołakowski oburzał się kiedyś, że dla katolików wszystko jest zbyt łatwe – wystarczy przystąpić do spowiedzi i wszystko co złe zostaje za nami. Czy nie widzimy tu tego samego zgorszenia, co u tych, którzy nie chcieli słuchać dzisiejszego fragmentu Ewangelii? I rzecz jeszcze poważniejsza: czy my katolicy faktycznie pamiętamy, że wszystko jest tak łatwe? Czy nie chcemy, aby po wszystkich naszych porażkach przyszedł do nas Jezus i powiedział: „Ja ciebie nie potępiam”? A czy nie widzimy, że nasze grzechy prowadzą nas do kratek konfesjonału, tak jak owi oskarżyciele ciągnęli kobietę przed oblicze Jezusa? Kiedy kapłan kreśli w powietrzu znak krzyża, nasze winy znikają, jak  rozgniewany tłum w dzisiejszej Ewangelii. Wszystko dzieje się niemalże tak samo. Możemy rozpocząć nowe życie, jesteśmy ocaleni od śmierci – tak jako owa kobieta. I wtedy Jezus powiada: „Idź i odtąd już nie grzesz”. Jakże mamy dokonać czegoś, co do tej pory nam się nie udawało? Teraz wszystko jest inaczej. To, co było raną w pamięci zostaje uzdrowione. W naszym sercu zostaje wspomnienie poprzednich porażek – ale to nie są to już obrazy naszej klęski, lecz zwycięstwa – zostały przebaczone; pokonało je miłosierdzie. Kiedy je popełnialiśmy grzechy oddzielały nas od Boga, teraz nas do Niego przybliżają, bo zgładzone przypominają nam Jego miłość. Czy nie przypomina nam się inna ewangeliczna jawnogrzesznica, której Jezus powiedział, że wiele jej odpuszczono bo wiele umiłowała? Miłosierdzie Boga nie jest jakimś łzawym uczuciem. Jest wszechpotężne. Ono nie przygładza naszej nędzy – ono naprawdę ją usuwa. To co wcześniej wydawało się niemożliwe, teraz jest na wyciągnięcie ręki. Nie napędza nas już gniew na samych siebie, pogarda naszej słabości, lecz miłość Tego, który nas wyzwala. „Bóg nie miłuje nas dla tego, że jesteśmy dobrzy, ale po to byśmy dobrymi się stali” – powiadał święty Augustyn. Nieważne ile to już porażek było w naszym życiu, ile zmarnowanych okresów Wielkiego Postu. Pan dziś czyni dla wielkie rzeczy. My jesteśmy słabi, ale Jego miłosierdzie jest wszechmocne. Dlatego w tym piątym tygodniu Wielkiego Postu niech nas prowadzą słowa Apostoła Pawła: „Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę, w Chrystusie Jezusie.”

Opracował ks. Piotr Misztal (student wydziału teologii z diecezji kieleckiej)

Furca.org